Meksyk
19.12.2014





Podróż do Meksyku w 2009 r. była moim pierwszym egzotycznym wyjazdem. Zachwyciło mnie wówczas niemal wszystko, począwszy od ludzi spotykanych w przydrożnych barach i pysznych, lecz piekielnie pikantnych tacos, poprzez religijność meksykańskich pielgrzymów w Bazylice Matki Bożej z Guadalupe, melancholijne pieśni mariachi i nocną zabawę w Acapulco, pod gołym niebem i w rytmach salsy. Przed kolejną podróżą do tego kraju zastanawiałam się, czy zachwyt będzie ten sam. I był!
Zwiedzanie tradycyjnie rozpoczęło się od Bazyliki w Mieście Meksyk. W drodze do sanktuarium mieliśmy czas na 100 pytań do przewodnika, jak żyje się Meksykanom, jacy są, jaka jest ich mentalność, co słychać w polityce, a ponieważ współpracujemy z przewodnikami mieszkającymi tu od lat, dowiedzieliśmy się znacznie więcej niż opisano w przewodnikach książkowych. Przecisnąwszy się przez liczne, odświętnie ubrane rodziny Meksykanów dotarliśmy pod obraz Matki Bożej z Guadalupe. Patrząc na jej oblicze przychodzi do głowy myśl „to Ta, do której pielgrzymują wierni z całego kontynentu Ameryki Południowej; to Ta, której udało się dotrzeć do serc i przyczynić do nawrócenia kilku milionów Indian”. Po zapoznaniu się z historią objawień na wzgórzu Tepeyac, przyszedł czas na Muzeum Antropologii i piramidy Teotihuacan. Nie sposób zwiedzać dalej Meksyk, nie poznawszy najpierw historii i dorobku kulturowego mieszkańców, od których wszystko się tutaj zaczęło.
Nasza dalsza podróż prowadziła przez Pueblę, Queretaro, Tepotzotlan, Cholulę i inne miasteczka z barwnymi kamienicami nawiązującymi stylem do architektury kolonialnej. W każdym z tych miejsc odkrywałam zupełnie nowe dla mnie przyjemności. Miło było usiąść w lokalnej jadłodajni i spróbować liści opuncji, zupy azteckiej (sopa de azteca), zasłodzić się ciasteczkami z rynku pueblańskiego i zagryźć świerszczem smażonym z chili (chapulines).
Podążając w kierunku wybrzeża nad Oceanem Spokojnym, zatrzymaliśmy się w Taxco, w tzw. „Białym Mieście” słynącym z wyrobów ze srebra. Ktoś, kto nigdy tu nie był pomyśli sobie „ot, wspomnienie podróżującej kobiety zachwyconej błyskotkami”. Ale tu naprawdę można dostać zawrotu głowy, zarówno od ilości sklepów jubilerskich, jak i różnorodności form srebrnej biżuterii i przedmiotów sztuki użytkowej. Najczęściej jednak przywołuję w myślach inne wspomnienie. Wschód słońca na tarasie hotelu z widokiem na niezwykle malownicze miasteczko, którego biel pięknie kontrastowała z soczyście zielonymi wzgórzami. Ciepłe, wilgotne powietrze przypominało mi o tym, że plaża, ocean i Acapulco już na mnie czekają i są całkiem niedaleko…
I wreszcie nadszedł czas na wspomniane wybrzeże. Tutaj również było sielsko-anielsko, tyle, że z większą domieszką rozrywki. Zacisze zapewniał hotel i plaża. Fale są tu dość silne, więc dla bezpieczeństwa nie wypływaliśmy byt daleko, miło było jednak zostać lekko sponiewieranym przez oceaniczne wody, a później wylegiwać się na gorącym piasku niczym lew morski na Wyspach Galapagos J Dni spędzone w Acapulco można dobrze wykorzystać nie tylko na plażowanie, przejażdżki wodnym skuterem czy parasailing, ale także wybrać się na wieczorne popisy skoczków ze skał La Quebrada, popływać łódką po lagunie La Coyuca czy podelektować się rejsem All inclusive po zatoce o zachodzie słońca. Wieczory zdecydowanie należą tu do restauracji, barów i salsy. Aczkolwiek przyjemnie było także spędzić pół nocy na balkonie z widokiem na rozświetloną zatokę i wsłuchiwać się w szumiące fale oceanu. Degustując tequilę oczywiście, bo ta smakuje tu inaczej. Tutaj nawet powietrze pachnie inaczej.