Kostaryka, nie mylić z Korsyką
19.12.2014







Kiedy zaczynam opowiadać o mojej podróży do Kostaryki, rozpoczynam słowami „Kostaryka, nie mylić z Korsyką”. Jest to kraj niewielki, o powierzchni równej w przybliżeniu do województwa mazowieckiego i łódzkiego razem wziętych, o którym ludzie wiedzą często jedynie tyle, że to jedna z Republik Bananowych A to wielka szkoda, że tylko tyle. Jest o czym opowiadać i uwierzcie mi, że jest to kraj, na zwiedzanie którego warto poświęcić więcej niż tydzień.
Pierwszego dnia po przylocie do San Jose, po opuszczeniu lotniska odetchnęłam głęboko kostarykańskim powietrzem. O tak – pomyślałam sobie – ciepło i wilgotno, tak jak lubię, tu będzie mi dobrze. Zwłaszcza, że pozostawiłam daleko w tyle polską zimę. W hotelu, na pierwszym spotkaniu z przewodnikiem poznałam grupę, w towarzystwie której miałam podróżować po Kostaryce. Sympatyczne, międzynarodowe towarzystwo, z dużym poczuciem humoru i pozytywnie nastawionych do życia, jakby byli tu przede mną już kilka dni wcześniej i już udzielił im się latynoski luz J Poznałam parę Amerykanów, argentyńskie małżeństwo, Paragwajczyka, Kolumbijczyka, Chilijkę, Rosjan i parę kanadyjskich emerytów.
Jako smakosz nie mogłam doczekać się nie tylko początku wycieczki, ale także typowego, kostarykańskiego śniadania. Podczas gdy większość wspomnianego towarzystwa syciła się american breakfast, ja delektowałam się czarną fasolą, smażonymi bananami i świeżo wyciśniętym sokami z ananasa, arbuza i gwajawy. Kostaryka jednak słynie nie tylko z egzotycznych owoców, ale także aromatycznej kawy. Zabrano nas więc na plantację, aby zaprezentować nam wszystkie etapy jej produkcji (od uprawy, zbioru, palenia itd.) oraz postawić nas na nogi gorącą kawą przed dalszą podróżą. Udaliśmy się w kierunku wulkanu Arenal, na który czekaliśmy ze zniecierpliwieniem nie tylko dlatego, że krążą pogłoski o wybuchach lawy, ale także mieliśmy nadzieję zobaczyć słynne gorące źródła. Najpierw jednak, przed błogimi kąpielami postanowiono dostarczyć nam wielu emocji.
Czekało na nas canopy. Nikt z naszej grupy nie zaznał wcześniej takiej atrakcji, więc grzecznie daliśmy sobie nałożyć uprząż, kaski i wyprowadzić na platformę. Była adrenalina, były okrzyki, próby wycofania się, ale w końcu każdy dał się ponieść linom łączącym zawieszone wysoko w koronach drzew platformy, i emocjom, które w rezultacie okazały się bardzo pozytywne. Po pierwszym zjeździe każdy z nas odzyskał opanowanie na tyle, aby móc z zachwytem podziwiać piękny las chmurowy i soczystą zieleń.
Po obiedzie przyszedł wreszcie czas na Tabacon – gorące źródła wulkaniczne. Tutaj wszyscy, bez wyjątku, mają wypisane na twarzach uczucie błogości, ale nic dziwnego. Leniwy wieczór pod malowniczymi kaskadami, w podświetlanych basenach z wodą o temp. 35-40°C, ukrytych pośród tropikalnych roślin sprawia, że człowiek tak właśnie wyobraża sobie pobyt w niebie J.
O kolejnym miejscu na trasie naszej wycieczki słyszeliśmy wiele. I bardzo nas ucieszyło, że w Parku Narodowym Monteverde wszystko jest tak tropikalne, jak oczekiwaliśmy, odgłosy ptaków, leniwców, małp majaczących gdzieś wysoko w bujnych drzewach i gęstych chmurach lasu. Po Monteverde powróciliśmy do atrakcji, które wywołują dreszcz emocji. Tym razem – rafting, czyli spływ pontonami spienioną rzeką. To jest to , czego koniecznie musicie spróbować będąc w Kostaryce. Wszystko oczywiście odbywa się w bezpiecznych warunkach pod okiem instruktorów, ale i tak każdy zastanawia się jak da sobie radę na kolejnym progu czy za kolejnym zakrętem. Nie jest to bowiem spływ turystów Dunajcem, gdzie siedzimy wygodnie na ławeczkach, lecz każdy ma tu swoje zadanie i pracuje według komend instruktora. Pokonywaliśmy kolejne odcinki rzeki, skoncentrowani, mokrzy, nieco zmęczeni, ale szczęśliwi i dumni z wykonanego zadania.
Kolejne parki narodowe utwierdziły nas w przekonaniu, że Kostarykańczycy mają bzika na punkcie ochrony środowiska naturalnego. Oprócz bliskiego spotkania z leniwcem, małpami kapucynkami, wyjcami i egzotycznymi tukanami w Parku Narodowym Carara i Manuel Antonio oraz wypoczynku na tutejszej białej, piaszczystej plaży, dowiedzieliśmy się jak bardzo mieszkańcy tego kraju są zaangażowani w zachowanie takiego stanu dzikiej, tropikalnej przyrody, który wyróżniałby ich spośród innych krajów. Utworzono w sumie 20 parków narodowych, kilkanaście rezerwatów przyrody, często spotyka się ulotki z papieru czerpanego (z surowców wtórnych), wiele hoteli szczyci się udziałem w programach ekologicznych. A jeśli już o hotelach mowa… Będziecie nimi mile zaskoczeni. Raczej nie zobaczycie tu dużych gmachów, które przyćmiewają okolicę, nie zobaczycie plaż, wzdłuż których rozciąga się łańcuch samych hoteli. Obiekty hotelowe mają w większości niską zabudowę, rozsiane są po ogrodzie w postaci bungalowów, dają naprawdę poczucie przebywania w miejscu, gdzie środowisko tropikalnej natury rządzi.
Jeśli zamarzy Wam się ucieczka od szaro-burej rzeczywistości w objęcia tropikalnej przyrody i do towarzystwa ponoć najbardziej zadowolonych z życia ludzi, koniecznie weźcie pod uwagę Kostarykę. Pura Vida!